Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 108.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja mam w ręku Mazury moje, ze mną pójdą Prusaki i Lietuwiszki, wszyscy co do swojéj staréj wiary są przywiązani. Nas ćma, a was garść, wkrótce i nic nie zostanie. Ziemie bezpańskie weźmie kto ma siłę — ja siłę mam! mam!
Z coraz większą gorączką kończył, spoglądając wciąż na Wszebora. Nie doczekawszy się żadnéj odpowiedzi, stanął i natarczywie zapytał.
— Gadaj ty mi zaraz! kto cię wysłał?
Doliwa miał czas wobec niebezpieczeństwa męztwo i zimną krew odzyskać. Ruszył ramionami obojętnie.
— Jestże u nas komu wysyłać! — rzekł powoli. — Ze starego rycerstwa, ziemian i władyków ledwie gdzie który ocalał, wilkom na paszę. Nas dwóch braci uratowaliśmy żywot od czechów i czerni.
Znajdzie się może kilku tułających się po lasach. Któż mnie miał posyłać? Przecież dawniéj byliście dla mnie druhem, dziś możecie przyjąć choć za sługę! Moim żywotem nie wiele się pożywicie, a zdałbym się może.
Masław się zadumał patrzając. Przemowa była zręczna, pochlebiała mu.
— O! ja was znam! — rzekł szydersko. — Byleście mnie mogli osaczyć, oddalibyście w ręce Kaźmirzowi, albo nowemu jakiemu Bezprymowi. Jeszcze się tam takich kilku po Niemczech włóczy.