Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 110.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wszebor zmilczał, nie nalegając. Mówiąc o bracie, chciał sobie do ujścia zostawić pozór, boby po niego niby mógł od Masława się wyprawić. Spodziewał się w inny sposób z pomocą Sobka się wymknąć.
Masław, jakby mu niedowierzał, ciągle niespokojnemi oczyma go badał, ale twarz mu się rozjaśniała.
— Nieźle się to nadaje — odezwał się — bo mnie trzeba dwór sobie urządzić. Ochmistrzem cię zrobię. Te moje chłopiska, do wszystkiego dobre, ale obyczaju pańskiego i królewskiego nie znają nic. Ja dwór muszę mieć, jak wszyscy na świecie króle i kneziowie. Ty mi ludzi dobierzesz i nauczysz. Chcę by u mnie było tak jak bywało za starego Mieszka i Bolka.
Wszebór godząc się pozornie z tą myślą, nie okazując wstrętu podchwycił poufnie.
— Pewnie! pewnie! ano niełacno to przyjdzie, póki się ludzi nie nauczy.
— Łacno! — zaprzeczył Masław, brwi marszcząc — ja prędko uczyć umiem. Grozy trzeba, wszystko będzie.
I poklepał go znów po ramieniu.
— Biorę cię — powtórzył — pamiętaj, ze mnie dobry pan, szczodrobliwy ale groźny.
Na tém skończyła się rozmowa, zwrócił się ku swojemu orszakowł opodal stojącemu i krzyknął: