Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 112.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wiał — ludziom kazawszy z sokołami się przejść, sam powrócił, oczyma Wszebora szukając.
Wstał on, podchodząc ku niemu.
Zdało się, że nowy panek potrzebował mówić o sobie z kim innym, jak ta poprzebierana czerń, co go otaczała, Wszebór go ciągnął ku sobie.
Zbliżył się do niego, już zdala poczynając. Wskazywał na miasto, które ztąd na wzgórzu widać było.
— To będzie mój Poznań! — rzekł z uśmiechem. — Rozumiesz! Ztąd ja nad obiema brzegami Wisły panować będę.
I rękę wyciągnąwszy, zatoczył nią dokoła.
— Prusaków i Letuwiszków przyłączę. Czechów won przegnamy i pobijemy, Niemców i nogi nie puścim za Łabę. Daléj ich wyżeniem! Wszystko co chrześcian nienawidzi pójdzie ze mną.
Oglądał się wciąż na Wszebora, jakby pochwały i potwierdzenia pożądał.
— Co ty na to?
— Ha! no! byleście wojsko mieli!
— Mam i mieć będę i wyćwiczyć potrafię — gwałtownie dodał Masław. — Ja sam choć dworakiem byłem, ale wojakiem razem byłem i jestem. Prusaki naród dzielny. Ci to sami co Wojtaszka zabili, co go Bolko wykupił i w Gnieznie położył, a teraz go sobie Czechy wyniosły! Ci sami co się staremu Bolkowi niedali. No — a ja z niemi, brat, swat!