Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 114.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

stara wiara górą, jak jutro wypadnie, czy ja wiem? Kneziowie i królowie wszak ci się chrzczą kiedy przyjdzie na nich godzina. Będę i ja takim, jakim zechcę, aby panować; a teraz — teraz, tak musi być jak jest. Z krzyżem precz i z niemcem precz co go przyniósł. Rozumiesz?
Zaśmiał się ściskając usta Masław, oczy mu się zaiskrzyły. Niepodobało mu się to w nowym słudze, że się mu ani dziwił ani pochlebiał, ni potakiwał nawet.
— Ty człecze jakiś — zawołał, głos podniósłszy — ty może myślisz, że mi się śni moja siła? No, to ja ci w żywe oczy pokażę. Zobaczysz i uwierzysz. Popatrzał wdal na psy i sokoły. Dwa psy puszczone wietrzyły, chodząc po moczarze, ale czas jesienny niebył dobry do łowów, ani czapli, ani żadnego ptaka nie spotkały dotąd. — Masław na bliższego sługę skinął.
— Hej, Didko! przewietrzcie mi sokoły i powracajcie sami z niemi. Huba ze mną pojedzie, niema tu stać czego.
Ręką wskazał na czółna, ku którym iść począł żywo.
Sobek oczyma Wszeborowi dał znać, aby się o niego wcale nie troszczył, szedł więc Doliwa za kneziem — Masławowi jakby teraz pilno było powracać, szybkim krokiem ku przewozowi dążył, wskoczył do łodzi, konia dla siebie i Huby zabrać kazawszy.