Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 120.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Z różnych kątów powywlekano, pas z mieczem, czapkę futrzaną, zwierzchnią suknię bramowaną, słowem co było potrzeba, by Wszebór nowemu panu nie uczynił wstydu. Na ostatku przygotowany łańcuch, stary mu na szyję zarzucił i uśmiechnął się popatrzywszy, ku drzwiom go poprzedzając.
Ze skarbca do izby stołowéj znowu iść było potrzeba ciemnemi kąty. Wnijście do niéj zdala gwarem się zwiastowało. Niebył wielce wspaniałym stary dworzec płocki, okopcony wewnątrz od dymu, sprzęt miał prosty od siekiery wyciosany. Jak niegdyś od wieku był, tak i teraz pozostał ze stoły z grubych desek, z ławami ogromnemi, a mało co go przybrać umiano, skórami i suknem powyścieławszy. W dalszych izbach podłóg nie było, tylko ubite toki, które liśćmi posypywano, zimą słomą i jedliną.
W stołowéj komorze, dosyć obszernéj, ludu poodziewanego jak na święto dosyć było. Dla knezia siedzenie zgotowano na podwyższeniu, obwieszone suknem czerwoném. Około niego, łacni do poznania, cisnęli się dziko wyglądający, zbrojni w topory, oszczepy, nabijane krzemieniem kostury, łuki i proce, w szłykach futrzanych — prusacy.
Jeden Kunigas im przodował, poufale obchodzący się z Masławem, który miłości jego okazy, rad nie rad znosić musiał.