Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 127.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

powiesić, od stołu go weźmie oprawca — mogę winnych ukarać srodze. Co chcę to mogę.
Wszebor słuchając milczał, on przystąpił do niego.
— Co ty na to? co?
— Przypatruję się i dziwię sile waszéj — odezwał się Doliwa — dostatek téż widać wszędzie. Winszuję wam.
— Myślisz może — dodał prędko Masław — że ja do tego nie miałem prawa? Słyszałeś te baśnie o których pletli na dworze? Kłamstwo wszystko, ja mam starych mazurskich kneziów krew w sobie. Jak Leszkom, tak i nam Piastowie dziedzictwo wydarli, wracamy do niego. Krew moja warta Piastowskiéj.
To mówiąc, padł przed ogniem na posłanie okryte skórą i podparł się na ręku zamyślony.
— Piasty nie powrócą nigdy — począł jakby sam do siebie. — Kaźmirzowi się nie zechce łba nastawić. Nikt się nie ujmie za jego sprawę. Z Czechami...
— Cóż z Czechami poczynać myślicie? odezwał się wreszcie zmuszony coś powiedzieć Wszebor.
— Na Czechów mam Prusaków i Mazurów, w końcu podzielę się z niemi.
— Brzetysław dzielić się nie zechce.
— Zechce! — sprzeciwił się Masław — dam mu Szlązko, niech bierze Kraków i razem z nim pójdę na cesarza.