Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 130.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Czary — powtórzył, oglądając się trwożnie. — Ludzie głoszą, że zabitych ciała po nocy świeciły światłością wielką, że ich orły i kruki pilnowały, tknąć nie śmiejąc.
Jakby trwogą wewnętrzną zdjęty, wstrząsł się Masław.
— To baśnie głupich ludzi — szepnął sam się poprawując.
Baśnie, trwogi, kłamstwa!
Spojrzał na Wszebora i przystąpił do niego, biorąc koniec łańcucha, który miał na szyi zawieszony.
— Ty sobie trzymaj jako chcesz, byleś mnie wierny był — rzekł — ale się ze swojém chrześciaństwem nie chwal. My tu téj wiary znać nie chcemy!
A jutro — dodał — wybierz mi ludzi, chłop w chłopa, odziać ich każ jednakowo, żebym przecie kneziowską drużynę miał jak mi należy. Starszym nad nią będziesz i ochmistrzem w moim dworze. Rozumiesz!
Wszebor się milcząc skłonił i wyszedł.