Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 134.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tę zaporę, która łatwo się dała popchnąć, bo była wyschła i ledwie się trzymała. Tyle tylko odsunął jéj, aby oko mogło do komory sięgnąć i obaczyć co się tam działo. Z początku nie widział nic w pomroce, która panowała w szerokiéj izbie, małym ogniem dogorywającym słabo oświeconéj. Wpatrzywszy się nieco, rozeznać mógł dwie postacie w bieli, z których jedna na ziemi siedziała, druga stała nad nią. W pierwszéj z nich poznał Wszebór ową starą obłąkaną, która wpadła czasu uczty, lecz zmienioną teraz, uspokojoną, z załamanemi na kolanach rękami siedzącą na słomie. Na twarz jéj zeschłą, pomarszczoną, padało drgające światło z ogniska. Wszeborowi zdało się że widział z oczów jéj płynące łzy. W grubéj koszuli, z bosemi nogami, na pół prawie obnażona, siedziała wzrok wlepiwszy w ogień i głową poruszała ciągle, jak płaczki gdy nad umarłym zawodzą.
Stojąca nad nią druga, młoda i strojna niewiasta, hoża, smukła, twarz miała jakąś znudzoną i obojętną. Nie było na niéj boleści ani współczucia, raczéj zniecierpliwienie i dąsy.
— Słuchaj ty, stara Wygoniowa — mówiła pochylając się do niéj — taki ty się swojem szaleństwem dorobisz i doigrasz że cię do jamy rzucą i głodem zamorzą. Co tobie się śni! co tobie chodzi po głowie?