Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 137.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A no! wiatr mi wtedy łzy osuszy! — zamruczała Wygoniowa.
Zamilkła i głowa jéj znowu z ramienia na ramię smutnym jakimś rytmem przechylać się zaczęła... Młoda stała nad nią nadąsana, zła, z brwią zmarszczoną.
— Mnie tu do was przysłali — odezwała się — ostatni raz, będziecie mieć rozum czy nie? Siedźcie spokojnie, dożyjecie tak wieku a nic wam braknąć nie będzie... Chodzić i tak siły nie macie. Co wam, źle w izbie? Jeść, pić, czego dusza zapragnie? Macie len do kądzieli, ile prząść zdążacie. Nie zimno, nie głodno... jeszcze wam czego potrzeba! Siedzielibyście cicho.
— Jak by tak wam Zynio, to i by dosyć było, byle jeszcze chłopak przychodził! — zawołała stara — ja zamknięta, bez słonka i powietrza nie wyżyję... Nie!
— Pewnie — przerwała Zynia — jakby wam drzwi otwarto, tak jak dziś co przypadkiem chłopak zapomniał zasunąć, poszlibyście ludzi straszyć i Kneziowi w oczy leźć.
— Bo ja mam prawo, słyszysz ty latawico bezczesna! — krzyknęła stara — mam prawo tam być gdzie i on, siedzieć gdzie on siedzi, chodzić gdzie pójdzie... Rozumiesz!
Szyderskim śmiechem odpowiedziała Zynia:
— Staréj życie nie miłe!