Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 140.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wszedł ktoś i prędko za sobą zasuwę zaparł. Stara Wygoniowa wlepiła oczy, młoda jak przestraszona w kąt uciekła, rumieniec jéj na lice wystąpił.
Przybyłego nie widać jeszcze było, stał w mroku. Nagle wysunął się na światło i stanął przed starą, która ręce podniósłszy, krzyknęła, padając twarzą na ziemię. Był to Masław, prostą opończą okryty, z twarzą od gniewu zapaloną i niespokojną.
Stał z początku nie mogąc przemówić słowa, oczyma powiódł po kątach, dał znak Zyni aby precz szła, i dziewcze pod ścianami się sunąc, cicho dobiegło wyjścia, wymknęło się niem i znikło.
Stara patrzała płaczącemi oczyma na Masława. W twarzy jéj mieszały się uczucia dziwne, radość, gniew, rozpacz i szczęście. Masław stał groźny, lecz strwożony razem...
— Słuchaj ty, stara — począł głosem jakby ochrypłym — ja ci sam, raz jeszcze przyszedłem powiedziéć, życia swojego strzeż. Masław cierpliwy, do czasu, a w gniewie, od wilka wściekłego sroższy... Zasiec każe, zabić każe!!
— Gadaj! — szepnęła stara — niechaj choć głos słyszę... gadaj! Ja tobie życie dałam, ty mnie za to śmierć!
— Oszalała baba! — krzyknął Masław — jak ty śmiesz stara szalenico, nazywać mnie, mnie kneziowskie dziecko, synem swoim! ty!