Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 142.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wać, aby potem swoje dać! Co tobie z tego kneziostwa? co?...
Masław mruczał coś niewyraźnie.
— Będziesz milczała? — spytał.
Wygoniowa zadumała się...
— Puśćcie mnie ztąd — odpowiedziała smutnie — pójdę i będę milczéć. Nie powiem nikomu żeś synem moim, króluj sobie! ale puśćcie mnie z téj niewoli... hen! tam do staréj chaty! puśćcie! puśćcie! Niechaj oczy się nie patrzą, serce się nie krwawi... Nie powiem nikomu, puśćcie mnie tylko.
Uklękła składając ręce, Masław brwi ściągał i rudawą brodę szarpał.
— Co ci tu, źle! ptasiego mleka chyba brak? Pójdziesz na czarny chleb i nędzę czarną, a usta nie strzymają, będziesz pleść duby swoje... Nie... nie!!
— To mnie zabić każ! — mówiła stara — tak, prędko jak twoi ludzi umieją... Głowa się ledwie trzyma. Ja w niewoli oszaleję, ja do niéj nie przywykłam... Ja ci życie dałam, ty moje weź.
Upadła płacząc na ziemię, ale prędko podniosła oczy i poczęła chciwie wpatrywać się w Masława, jakaś myśl jéj przyszła nagle, usiłowała powstać. Kneź się cofnął nieco, stara podniosła się z trudnością, i oczy wlepiła w niego: jakby o sobie zapomniała. Karmiła się widokiem tym nie mogąc nasycić. Wzrok jéj piekł widać knezia, bo się począł cofać niespokojny...