Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 143.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Stój — odezwała się — już ja ciebie o nic nie proszę, niech popatrzę tylko! Tak dawnom ciebie nie widziała! A! a! co to się z niego zrobiło! Jak to ciało wybielało... jak dziecina urosła, jaki pan z mego syna... Myślałamże ja, piastując cię na rękach, że bohatera wykołysam!
Powoli zbliżała się ku niemu, twarz jéj z gniewnéj przechodziła w rozrzewnioną, klękła i pochwyciła go za nogi, całując je... Masław drżał cały...
— Kneziu mój! gołąbku mój! czy ci sępy serce wyjadły, czy ci krucy oczy wydłubały... nie znasz że ty matki swojéj! O! złoty mój! nie chcę nic od ciebie, puść starą na swobodę; mnie tu duszą te ściany, mnie wyjść kroku nie dają, głosu podnieść nie wolno... nic! Zlituj się ty nademną!
Kończyła te słowa, gdy kneź szybko się cofnął aż do drzwi. W progu już stojąc, odwrócił się ku niéj:
— Miejcie rozum, kiedy całą chcecie być! to ja wam mówię! ostatni raz! Siedźcie gdzie przykazano! słyszycie!
Odryglowano drzwi i Masław wyszedł, stara jak leżała u nóg jego na ziemi, została w miejscu, twarz ukrywszy w dłonie, rozciągnięta na toku.
Leżała tak płacząc, gdy znowu weszła ale już nie Zynia, stara w ubogiéj, zgrzebnéj bieliźnie baba, silna, z rękami obnażonemi, włosami roz-