Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 146.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ruszył się rad nie rad Doliwa, za wiodącym go Hubą. W podwórcu stała pokaźnéj młodzieży spora gromada, chłop w chłopa z wesołemi twarzami, butni i raźni. Wszystko to było od pługa i siekiery spędzone, nie otargane jak dzikie konie ze stada wzięte... Doliwa obchodzić ich naprzód począł, potém wybierać... Cisnęli mu się jedni, uciekali drudzy, ale Huba stał tuż z kijem w ręku i sprzeciwiać się nikt nie śmiał. Wprędce złożyła się przyszła drużyna pańska, i z nią szli do wczorajszego skarbca, gdzie na nich czekał stary dozorca... Nie zbywało na odzieży i na orężu, tylko obojga dobrać jednostajnych nie było podobieństwa. Łupy na kupę pozrzucane, z różnych pochodzące dworów, nie łacno się dały pościągać tak, by jednostajnie przybrać było można drużynę. Mozolili się nad tém jeszcze, gdy już ochmistrza nowego do pańskiego stołu powołano. Tu znów zasiadali prusacy, których hałaśliwiéj jeszcze niż wczora żegnano, bijąc w dłonie na wiekuiste przymierze.
Zdala świadkiem był Wszebór, jak je zapijano i głośno się zmawiano ile Kunigas ludzi miał postawić i gdzie z niemi pójść mieli. Masław tajemnicy nie czynił z tego do czego się sposobił.
— Z Piastami nie koniec mnie jeszcze — mówił pijąc do Kunigasa. — Nie ma już ich w kraju, wygnaliśmy precz, ale z niemcami trzymają, z niemcami oni wrócić mogą. Czerń rycerstwo wytłukła,