Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 153.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

miast, zamiast do izby swéj, nazad puszczając się w podwórce... Nikt tego wieczora ani go potrzebował szukać, ani zaglądał do jego komory.
Nazajutrz rano kneź ruszył się do swoich ludzi, przeglądać rynsztunek i konie, a wróciwszy ochmistrza wołać kazał. Czekano téż nań aby wczorajszą drużynę opatrzył, ale go nigdzie nie znaleziono. Izba z wygasłém dawno ogniskiem stała otworem, nikt wychodzącego nie widział...
Rozbiegli się szukać dworacy, a naprzód do szopy i koni zajrzeli, Sobka i ich nie było...
Na wieść iż Wszebór zniknął, Masław porwał się wściekły, wnet najsprawniejsi ludzie i konie najrączsze w pogoń za zbiegiem puszczono. Kneź klął się, iż nikogo z rycerstwa, choćby mu u nóg leżał, życiem nie daruje... Dziwny jakiś strach go ogarnął... Dzień cały spędził na okopach czatując azali, ci których wysłał nie przyprowadzą schwytanych. Wystawiona szubienica już na nich od południa czekała.
Pod noc dopiero, na zmęczonych koniach, zwolna wysłani ściągać się zaczęli, przynosząc wieści, iż nigdzie śladu Wszebora nie natrafili. Przewoźnicy na Wiśle przysięgali, iż wieczorem ani z rana nieznanego nie przewozili nikogo, w okolicy nikt zbiegów konnych nie widział. Po obu brzegach rzeki tropiono ich kilka dni napróżno...