Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 159.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

rego się składał, całe jeszcze zbroje i oręż miało, a lica nie tak wynędzniałe jak Lasota i Toporczyk, których wprzód na drodze spotkali.
Ład téż i spokój panował w obozie, a pochwycenie Wszebora dowodziło, że pilnie przystępu do doliny strzeżono.
Bogu dziękując, poruszony wielce Wszebór, przebywszy rzeczułkę, po rzuconéj na niéj kłodzie, wpadł do obozu, pędem prawie lecąc ku stojącemu tu rycerstwu. Zdala go już postrzeżono, a że licho odziany był i nie poznał go z razu nikt, popłoch się niejaki wszczął, ten i ów wstawać począł z ziemi, niektórzy się już do oręża chwytali, gdy na przodzie stojący młody mężczyzna, przypatrzywszy się Wszeborowi, z krzykiem naprzeciw niego pospieszył.
Byłto téż z dawnéj drużyny Kaźmirzowskiéj, towarzysz Doliwów, Samko Dryja, przyjaciel obu braci, którego z oczów stracili, gdy królewicz poszedł na wygnanie, i wszystko się około niego rozbiło.
— Wszebór!
— Samko! — krzyknęli oba, ręce ku sobie wyciągając.
Na głos ten co było bliżéj kupić się około nich zaczęło, przybyłego pytaniami zarzucając. Nim na nie odpowiedzieć miał czas, z namiotu większego wyszło kilku starszyzny. Wzięto Wszebora wnet i wiedziono, gdzie byli dowódzcy oddziału.