liwszy wraca, wrzawa się znowu wszczęła, ciekawi się tak cisnęli, że Trepka kijem, głosem i plaskaniem musiał porządek nakazać.
Nie chciano nawet wierzyć Wszeborowi ażeby się ważył wilkowi w paszczę leźć, aż Sobka, towarzysza na świadectwo wezwał.
Posypały się znowu pytania, o człowieka, choć go niemal wszyscy wprzódy znali, o siłę jego i o to co zamyślał. Z nienawiścią mówili o nim wszyscy, a jeden głos w obronie się nie odezwał. Gdy Wszebór o tłumach przez niego zebranych mówić począł, wierzyć znowu wzdragano się, wreszcie rycerstwo, jak było zwykło, odzywało się z tém, iż jednemu dobrze zbrojnemu łatwo było całą kupę takiéj zgrai spędzonéj od bydła, rozbić i zniszczyć.
— Dzięki Bogu, że mnie tu Jego ręka opatrzna przyprowadziła — dodał Wszebór — przez miłosierdzie iść potrzeba na odsiecz Horodyszczu, Belinie i zamkniętym z nim władykom, bo inaczéj Masław, lada chwilę najdzie i gródek zdobędzie...
Gdy Wszebór to rzekł, nagle stało się milczenie, wielkie i długie. Patrzali jedni po drugich, pytając się wzajem oczyma, nikt pierwszy odzywać się nie śmiał. Zdumiał się wielce Doliwa, gdyż na ziemi nawet leżący Spytek, choć słyszał o co szło, choć wiedział że na grodzie żona jego z córką się chroniła — ust nie otworzył.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 163.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.