Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 165.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

być dan Masławowi, nigdy nieopłakana byłaby szkoda.
— Ziemię i wiarę ratować naprzód powinniśmy — zawołał starzec — o sobie myśląc pójdziemy wszyscy, prędzéj późniéj w pęta!
Podniósł ręce obie do góry.
— Bóg widzi, drodzy nam wszyscy swoi! Powinowaci to są i ze krwi i z wiary i z ducha i z oręża, aliści jeszcze nam droższa ziemia ta i wiara, niż krew własna.
Szmer dał się słyszéć do koła potakujący. Wszebor głowę zwiesił, spojrzał ku Spytkowi, który jedno skrwawione oko podniósłszy, słuchał z usty roztwartemi i sina warga mu się trzęsła. Sądził że on za swojemi przemówi. Spytkowi z oka tylko potoczyła się nie łza czysta, ale krwi krople pociekły, rozchodząc się po bladym policzku.
Milczał stary. Wśród ciszy z piersi głębin dobyło się westchnienie ciężkie, zwolna pochylił poranione czoło, i skrył je na posłanie... Ci co nań patrzali, poczuli jak cierpiał i usta się im zamknęły.
— Jak wy postanowicie tak się stanie — odezwał się Doliwa — ja to wiem iż z Horodyszcza wyprawiony, nazad tam spieszyć muszę, abym choć dał znać o niebezpieczeństwie i dwoje rąk moich a głowę zaniósł...