Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 166.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nikt nie odezwał się wstrzymując go. Wtém stojący przy starym Trepce Śreniawa, któremu imię Bolko było, zapytał:
— Ileż tam na gródku ludu jest?
— Tyle ile go się zmieścić może — odparł Doliwa — nocą między leżącemi pokotem przejść niepodobna, na nogę lub rękę nie nastąpiwszy. Gorsza nad to, że żywności im zabraknie wkrótce.
Smutno słuchali tego opowiadania starzy.
— Cóż począć? — rzekł Trepka — niech się obraniają dopóki zmogą; ratunek przyjść może, gdy nadzieję lepszą o przyszłości poweźmiemy... Gdybyśmy zagrożonym zamkom w pomoc iść chcieli, wkrótce by i nas nie stało.
Znów tedy przerwała się narada i mowa, a pojedynczy tylko między sobą po cichu rozprawiali; gdy stary Trepka, dodał, namyśliwszy się.
— Rychléjby od nich trzeba wyciągnąć co lepszego jest, niż im co mamy przedniejszego oddawać. Bóg jeden wie, ażali w tym naszym obozie małym, nie cała przyszłość téj ziemi i nasienie na nowe królestwo się nie znajduje.
Gdy to mówił, oczyma powiódł dziwnie po przytomnych i oni popatrzywszy téż dokoła, jakby się porozumiewali, tajemniczo jakoś — umilkli. Pytano potém Wszebora o imiona zamkniętych na gródku, o niewiasty, o sposób życia i zasoby, na co Doliwa, widząc że nic nie zyszcze, ledwie półgębkiem odpowiadał. Tak go ta surowość star-