Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 184.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

A i tu ład utrzymać nie było łatwo, bo się i o wrzeciono i o kądziel i o wyraz w piosence i o spojrzenie czasem wadziły starsze niewiasty, a młodsze zajadały potajemnie. Musiała jéj miłość pani Hanna, jak mąż na dole powagi swéj używać dla uczynienia pokoju, czasem nawet starego Belinę wzywając w pomoc, na widok którego wszystko w karby wchodziło.
Największy ciężar na barkach starego gospodarza spoczywał, a był człek, jakeśmy go widzieli przy pierwszém wystąpieniu, nie skory do słowa, w potrzebie surowy, a w sercu dobry. Dobroć ta jednak nie przechodziła w miękkość, gdyż wiedział że gdyby go ludzie miękkim uczuli, nieładby się wkradł łatwo, a z nim przyjść musiała zguba na wszystkich. On tu był panem życia i śmierci, a choć się radził ludzi i nasłuchiwał ich mowy, nie dawał się powodować nikomu.
Chrześcianin gorliwy i pobożny, stary Belina, co lepsze czasy pamiętał, przybity był teraźniejszemi kraju nieszczęściami tak, że gdyby nie wiara w Opatrzność i ojca Gedeona duchowna pociecha, zwątpiłby już o wybawieniu. Z małą nadzieją, ażeby się uratować udało, pełnił swój obowiązek nocy nie dosypiając, czuwając nieustannie, prawie nie zmrużając oka. Wstawał jak świt, na pierwszy znak gotów, bo się nigdy nie rozdziewał, a sen jeśli go zmorzył, to na wpół siedzącego; obchodził gródek, opatrywał wszystkie