Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 185.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kąty, rozsądzał sprawy, pilnował rozdawania żywności, rzadko przysiąść mógł we dnie. Nocą też najmniejszy szelest go budził, a jeśli się w pierwszém podworcu wrzawa słyszéć dała, wnet chłopak zapalał łuczywo, i z niém Belina szedł patrzéć co się działo. Nieobeszło się nigdy prawie żeby kogo niespokojnego, buntującego się do jamy i kłody wrzucić nie było trzeba. Mnożyło to niebezpiecznych i niechętnych — ale bez tych się nigdzie nie obchodzi.
Belina wymagał tak samo posłuszeństwa od rycerstwa i ziemian jak od ludu pospolitego i przeciwić się sobie nie dawał; gospodarzem był, panem i wodzem.
Jak przy Hannie córka Zdana, tak przy ojcu syn Tomko stał na pierwszych posługach, rozkazy nosił, porządek robił i na równi z nim czuwać musiał. Młodemu chłopcu służba ta przypadła do smaku, gdyż z nią na wyżki do matki i do niewieścich izb często zaglądał...
Tu stara jejmość w białéj namitce na głowie, w fartuchu, musiała się téż cały dzień krzątać pilnując czeladzi co jedzenie przysposabiała, chorych, dzieci i domowego zwierza, którego jeszcze trochę zostałó.
W wielkiéj izbie na wyżkach, jak na dole w dawnéj jadalni, skupiało się co żyło, aby razem się zebrawszy, otuchy sobie dodawać. Jak dzień ogień zapalono, warzono co było jeszcze, a wnet