Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 190.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

a gdy ta czém inném była zajęta, zerknęła na Tomka. Jemu to mowę przerywało jak uciął, nie prędko wracał do słowa.
Zdana była nad wiek rozumna, choć mało co od Kasi starsza, a była téż piękna i rozkwitła pod macierzyńskiem oddechem na podziw świeżo i wesoło... Od Kasi była słuszniejszą, smukłą jak brzózka, a ruchy miała sarenki młodéj, a uśmiech kukułki na wiosnę, a trzpiotowatość wróbelka... W ciemnych jéj oczach siedział uśmieszek figlarny, nawet gdy się różowe usta gniewać chciały. Było to matki kochanie, ojca pieszczota, domowników cacko lube, a teraz wszystkich gości pociecha.
Staréj Belinowéj, choć się krzątała, prędko ruszać się ciężko było, Zdani za to nie kosztowały skoki i bieganie, i wieczna krętanina, a na miejscu gdy siedziała z kądzielą, przęślnica z nią skakała, wrzeciono warczało, len się uśmiechał i trząsł brodą.
Takie to było jeszcze młode że samo pewnie nie probowało nic, nie doświadczyło niczego, ale od czegoż piosenka, która przynosi tęsknotę, serce rozkołysać umié i w szerokie pola myśl goni. Zdanie serce aż biło z radości gdy myślała że bratu do kochania pomoże, a sama się téż żywemu przypatrzy kochaniu. Pomagała szczerze... Wkrótce z Kasią jak siostry były, a jeśli szły razem to nie inaczéj tylko rękami się opasawszy,