Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 193.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

réj Tomko umiał powiedzieć téj, co go niby nie słuchała — że ją kochał nad życie i dałby żywot za nią. Kasia tego nie brała widać do siebie, bo spojrzała nań oczyma jasnemi, potrzymała je nad nim długo, potém furknęło wrzeciono, zakręciła się nić, wrzeciono na ziemię upadło, Tomek schylił się po nie, gdy je podawał ręce się może ścisnęły, a pani matka nic a nic nie widziała...
Nieraz tak Mszczuj w rozpaczy dzień cały na czatach spędziwszy w podwórzu, szedł do wielkiéj izby, kędy siedziała starszyzna i w kąt się zaszywszy, w rękach twarz skrył, a nic nie słysząc, o swojém tylko utrapieniu przemyśliwał.
Do téj izby czasem zaszedł i stary Belina, na ławie przysiadł i do rozmowy się wmięszał — krótkiém słowem. Siedział tu całe dnie, nie wychodząc prawie Lasota, któremu się powoli przygajały rany, leżał, małoco się ruszając, młody Toporczyk, było i innych wielu.
Tęsknili tak razem za łowami, domami, za swobodą, a choćby za wojną, byle ich z tych oków i więzów wydobyła, bo tu się wszyscy niewolnikami czuli... Nikt nie wiedział, jak długo ma się pociągnąć ta niewola i na czém skończyć się może, to wszyscy czuli, że gdy przyjdzie ostatnia godzina, posiekać się dadzą i wszyscy padną raczéj niż czerni, lub Masławowi w niewolę oddadzą.
Masław był ich najczęstszym rozhoworów przedmiotem. Mało kto z nich nie znał, nie wi-