Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 205.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

z okopów nagle i szczęścia w otwartém polu próbować.
Belina nie mówił na to nic, lecz się namarszczył tylko, a głową potrząsł znacząco.
Przedewszystkiem musiał opowiadać Doliwa, co w drodze sprawił, widział i z czém powracał.
Było tu dla wszystkich nowin poddostatkiem, jakie komu mogły przypaść do smaku. Potęga Masława dla jednych, nadzieje starego Trepki dla drugich. Umysły się rozgrzały, duch nowy wstąpił. Masław, którego siłę obliczał groźną Wszebor, nie wydawał się strasznym. Ochotniéj wierzyli w powrót Kazimirza i pomoc niemiecką, niż w pogan przewagę.
Z Beliny jednego poznać było trudno, co o obojgu trzymał, twarz starca ani większéj radości, ani trwogi nie zdradzała. Słuchał pilnie, ważył — i milczał.
Wszebor, jakeśmy widzieli mniéj miał ufności w posiłkach Kazimirzowi obiecanych, a więcéj się lękał ściągniętych przez Masława tłumów, to i z jego mowy czuć było. Na jednych ona podziałała strach budząc, drugich oburzyła tylko. Nadzieja powrotu Kazimirza i powrotu lepszych czasów, brała górę mimo Wszebora, oblężeni chcieli się trzymać do ostatka, choćby o wodzie i polewce, odejmując od ust sobie, by dłużéj wytrwać mogli. Wśród gwaru zdań sprzecznych, zwracali się ku stojącemu zawsze w milczeniu starcowi, jakby