Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 015.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

matką. Wybiegła nawet na pomost ze Zdaną, aby uzbrojonego Tomka zobaczyć. Zapomniała się nieboga i nierychło dopiéro, ochłonąwszy, do izby powróciła, cichaczem skradając się pod ścianami. Szczęściem, że Spytkowa, opowiadaniem o sobie mocno zajęta, nie postrzegła, co się z córką działo.
Na wyprawę niespodzianą, znalazło się z obu Doliwami, dwunastu ochotników, chłop w chłopa, młodzież sama, gorąca, krzepka, silna, uzbrojona mocno, gotowa choć na tysiące, lekceważącą zgraję, przeciw któréj ciągnęła jak na łowy...
Szli ze śmiechami i weselem w sercach.
U wrót była już wszelka gotowość, aby cicho spuściwszy zapory, odemknąć je i czaty sprawiać, gdyby ścigani wracać mieli. Sobek, który nigdy pono nie sypiał, przyszedł z radą skuteczną.
Konie od gromady, na noc spędzane były pod stóg nawiezionego siana, który stał od ognisk w dali. Bartnik ofiarował się podpaść do stada i z cicha je daléj odegnać, ażeby do pogoni pod ręką ich nie mieli. — Wydawało się to trudném i niebezpieczném, ale Sobek był już wypróbowany, że się nigdy nie ważył na to, czego dokazać nie mógł. Puszczono go więc przodem, wyśliznął się jak mysz, i zaczekano, ażby stojący na czatach dał znać, że konie się od stogu ruszyły.
Oczekiwanie to niecierpliwéj młodzieży trochę się długiém wydało; już narzekano na bartnika, gdy w końcu tentent biegnących koni słyszeć się