Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 029.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Z wałów nie schodził nikt, bo nie mógł oczów oderwać od téj groźby dnia jutrzejszego, walki nierównéj. — Gwar, śpiewy, wrzawa, jakby urągowisko dolatywały do zamku.
W izbie niewieściéj kądziele stały pod ścianami, wszystkie dziewczęta i starsze niewiasty klęczały ze złożonemi rękami, modląc się i zalewając łzami. — U ołtarza na górze, klęczał przed kielichem okrytym Ojciec Gedeon, niekiedy twarzą rzucając się na ziemię, to ręce wznosząc ku niebu, to składając je w pokorze.
Klęczącego tu zastała noc, z oczami załzawionémi, a gdy powstał nareszcie, oschły były już łzy i oblicze się rozjaśniło, jakby widzeniem lepszéj przyszłości.
Starzec złamany wiekiem, czuł, że był tu powołany jako rycerz Chrystusowy do trudu, nie pozostał więc sam z sobą, ruszył natychmiast ze słowem pociechy, zagrzewać serca i rozbudzać męztwo.
Zaledwie obróciwszy się, na pierwszym kroku, spotkał starego Belinę.
— Ojcze — odezwał się, schylając do pocałowania ręki jego gospodarz — pobłogosław mi, pobłogosław nam wszystkim, jakobyś na śmierć idącym błogosławił. Będziemy walczyli, póki sił i żywota stanie, aż pokonamy nieprzyjaciela...
Przed sobą go mamy, u siebie go mamy!
— Męztwa! — zawołał Ojciec Gedeon. — Nie