Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 032.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

częło, aby do jutrzejszéj walki się sposobić. — Cisza panowała na grodzie; przerywana chodem straży i brzękiem mieczów — niekiedy płaczliwy głos dziecka doleciał z podwórca.
W izbie u ognia rozprawiać już o czém nie było, ni się czego domyślać, rzeczywistość groźna, straszna, stała naga przed oczyma.
Lasota, któremu ręce słabe nie służyły już do łuku i oręża po ostatniéj walce, począł spokojnie ogień na kominie przykładać i poprawiać, drudzy krzątali się zawczasu około mieczów i zbroi. Wszyscy niemal, jakby się zmówili, sięgnęli po osełki do ostrzenia i rozpoczęli robotę; drudzy wzięli się cięciw u łuków próbować i strzał ostrza na palcach. — W izbie ruch i życie wielkie się wzięło — każdy, usiadłszy gdzie mógł, toczył, czyścił, sposobił oręż, opatrywał pancerz i naprawiał.
Wśród tego milczenia nagle Wszebor się odezwał.
— Widzę, że stary chce na nas złożyć winę, żeśmy naszą wycieczką tłumy te ściągnęli. Wskazał mi to nie mówiąc, alem zrozumiał. Jako żywo? Przecież gdym był w Płocku u Masława, już się na Olszowe Horodyszcze zmawiano, a ja z tą wiadomością spieszyłem z powrotem.
— Prędzéj, późniéj byłoby do tego przyszło, dodał z kąta Toporczyk. — Ja Panu Bogu dziękuję za to, iż mi dał czas trochę sił odzyskać,