Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 033.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nie będę przynajmniéj siedział w kącie z założonemi rękami.
To samo prawie powtarzał Kaniowa, który choć jeszcze guzy miał i sińce, już się ochoczo poruszał.
Do późna tak przy łuczywach trwały przygotowania, przerywane czasem kilką słowy rzuconemi za wiatrem; na całym grodzie, oprócz niewiast, nikt prawie nie zmrużył oka. Belina nie przysiadł nawet. — Lękając się, aby go na ławie sen nie zmorzył, gdy poczuł, że mu się powieki kleją, oparłszy się o ścianę, ręce na mieczu skrzyżował, oczy trochę przymknął i tak zdrzemnął się tylko stojący.
Już trzecie kury piały i brało się na dzień, gdy straszliwy wrzask jakiś przeraził przebudzonych tylko co i śpiących jeszcze. — Porwali się wszyscy, zląkłszy jakiego podejścia nieprzyjaciela, powybiegano z izb i szop, dopytując się co się stało. — Nikt nie wiedział jeszcze — krzyk pochodził od drzwi więziennych, gdzie się gromadnie skupili zbrojni, a na ich głos ze wszech stron się zbiegano.
Wszebor, który z mieczem dobytym na hałas biegł pierwszy, znalazł tu już stojących Belinów obu, dwornię ich i wielu innych ludzi.
Widok, któremu zrazu oczy wierzyć nie chciały, przedstawił się u wrót jamy, do któréj Rzepca i Wiechana rzucono. — Wpośród stojącéj tu gro-