Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 048.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

boleści lub gniewu, starały się pochwycić wyraz jego, odgadnąć pierś, z których wychodził.
Głowy wszystkie zwracały się ku wrotom, przez które buchała ta wrzawa bojowa.
Gdy nakoniec Ojciec Gedeon odwrócił się i zakreślił wielki krzyż w powietrzu, żegnając nim razem żony, dzieci i tych, co niewidzialni za nie walczyli — niewiasty padły na twarze płacząc... Kapłan już znikł, a one jeszcze powstać nie śmiały. Kasia tylko zerwała się jedna i z oczyma obróconémi ku wałom, drżała, że nie mogła biedz ku nim.
Zdana ją pochwyciła za rękę i gwałtem niemal do izby nazad zawiodła.
Jakże zazdrościła Kasia staréj Hannie Belinowéj, która nie wytrzymawszy, choć strzały dolatywały, choć kamienie padały wśród podwórza, wyszła własnémi oczyma spojrzéć na to, co się tam działo, i czuwać nad panem a mężem swoim. Serce miała hartowne a męzkie, przetrwało ono już stratę dwóch córek, skon jednego syna. Z pięciorga dwoje jéj tylko zostało. Z tych dwojga, jeden był tam na wałach, pewnie gdzie najgorętsza wrzała walka, gdzie największe było niebezpieczeństwo.
W izbie na dole pusto było, starzy, ranni, osłabli, wszyscy, z czém kto mógł, powlekli się na wały. Nie mogło ich tam być nadto dnia tego, gdy każda i najsłabsza nawet ręka na coś się