Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 049.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przydać mogła. Świeżo pokaleczeni zbiegali tu na chwilę, aby obwiązać ranę, zatamować krew i wracać na wały. Toporczyk postrzelony zębami sobie zawiązywał rękę, z któréj się krew toczyła obficie, aby biedz do swoich...
Horodyszcze zewsząd było, jak mrowiem opasane tysiącami ludu, cisnącego się nań przebojem. Ci co szli na ostatku i pozostali jeszcze w dolinie, pchali i naciskali tych, co się w pierwsze dostali szeregi. Czerń się cofnąć nie mogła, choćby chciała, choć na jéj głowy i karki spadały kłody ogromne, a kamienie tocząc się, gruchotały ręce i nogi. Naciskano i parto z tyłu. Po upadłych i zgniecionych wdrapywali się żywi, i z trupów wał leżał u ostrokołów.
Masław stał na uboczu, w rogi tylko każąc trąbić, aby zagrzewać do boju. Tłumy tak szczelnie opasywały gródek, że nie było miejsca na wałach, gdzieby się im obraniać i opędzać nie było potrzeba. Od rzeczki nawet przez hacie i mosty na prędce poklecone, dostała się przededniem gromada, z téj strony naciskając i dobijając się wściekléj, bo rachowała, że tu obrona będzie najsłabszą.
Ludu z pierwszego podwórza, któremu zawierzyć nie było można, choć ręce jego bardzoby się były przydały, użyć nie mógł Belina inaczéj, jak kupkami rozdzielając go między rycerstwo, a pilne nań mając oko. U wrót nie postawiono