Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 058.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Tu nie próżnowano téż. Kilkanaście godzin walki znacznie wyczerpało to, co do niéj było przygotowaném; kłody, kamienie, pociski, które na daleko dłuższy opór zdawały się starczéć, w ciągu tego jednego strasznego dnia wyszafowano niemal wszystkie.
Ludzie walką zagrzani nie zawsze oszczędzać chcieli, padało wiele daremnie i staczało się z okopów nie raziwszy nikogo.
Na horodyszczu belek, drzewa, głazów nie wiele już było, zostało to, co na budowach sterczało i w ziemi pod niemi. Stary Belina wieczorem kazał stajnie i szopy rozrzucać. Spędzono lud do roboty przy łuczywach, postawiwszy dozorców. Słupy, belki, krokwie nawet, kamień z fundamentów, musiały się nocą na jutro gotować.
Gdyby obrona przeciągnąć się miała, za szopą jedną musiały pójść drugie, choćby sam dworzec walić przyszło i pod gołem niebem koczować.
Noc to była bez snu i spoczynku, na nieprzyjaciela w domu trzeba było zważać pilno, by mu się nie dać naradzać i skupiać, strzedz na wałach i u wrót, aby z zewnątrz się nie pod kradli Masława ludzie. W izbie na dole po kilku tylko i na krótko odpocząć mogło. Tu opatrywano rany, dawano jedzenie, starsi przychodzili wyciągnąć się na podłodze, by im ręce i nogi po téj młóćbie nieustannéj odeszły.