Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 059.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W kilku miejscach, gdzie napaść była żwawsza, nietylko strzałami i kamieniami, ale oszczepy i toporami obraniać się musiano... Nim kłodę dźwignięto, gdy czerń po trupach już na ostrokoły się parła, twarz w twarz, piersi z piersią spotykać się przychodziło. Chwytano się za włosy i rąbano toporami. Stary Lasota, który miał tylko posługiwać, choć słaby rzucił się w gąszcz, nie strzymał, krwią był zbryzgany i ranny.
Mało téż kto dnia tego został całym, choć rany straszne nie były, najwięcej guzów i sińców nabiły kamienie, ran drobnych a bolesnych narobiły strzały kamienne. Oblegający więcej mieli i straszniéj pokaleczonych.
Przez całą noc w obozie szeroko rozłożonym, sięgającym aż do zamczyska, ruch był i jakieś przygotowania. Świeciło w namiocie Masława, ludzie zeń wychodzili i przybiegali doń ciągle... W mroku kilka razy oblegający podkraść się usiłowali, lecz znaleźli przygotowanych i strzałami gęstemi wystraszeni pierzchnęli. Straże chodziły wszędzie.
Krótszym się pewnie dzień ten pamiętny wydał tym, co go w bojowym spędzili wrzątku, niż biednym niewiastom, skazanym na przysłuchiwanie się bezczynne, ciągłą trwogę, którą każdy większy łoskot obudzał. Słysząc krzyki gwałtowniéj wybuchające, wybiegały wszystkie, patrząc, ażali się już nie wdarła czerń przez wrota, lub