Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 060.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nie wywaliła gdzie ostrokołu. Dziewki służebne, które mimo boju dla wszystkich przecież strawę i napój przygotowywać i roznosić musiały, wracały przez cały dzień, przynosząc niedorzeczne trwogi, zwiastując niemal ostatnią klęskę, tak, że Zdana odważniejsza z Kasią wybiegać musiały, aby się o prawdzie przekonać.
Spokojne dziewczę w chwili niebezpieczniejszéj, zmieniało się w bohaterkę, tak, że Spytkowa oczom swém, patrząc na nią wierzyć nie chciała. Dwa czy trzy razy musiała jéj nakazać porzucić siekierę, za którą porwała.
Co się działo ze starym Beliną, tenby mógł powiedzieć chyba, co za nim krok w krok chodził. Widziano go wszędzie, gdzie najgoręcéj było. Milczący stawał na pomostach i ogromnym swym mieczem, do którego obu rąk potrzebował, wywijał i rąbał potężnie. Nigdzie miejsca nie zagrzewając, przenosił się ciągle, gdzie była potrzeba, i niekiedy tylko dobywał ogromnego głosu, pędząc ludzi...
Wieczorem on i znaczniejsza część wojowników ledwie się na nogach utrzymać mogła. Padali jak podcięci, dysząc długo, nim cokolwiek sił wróciło. Jadła i napoju nie brakło teraz, dla kogoż oszczędzać je mieli? godziny były policzone...
Na jednę tylko opatrzność chyba, jak mówił ojciec Gedeon, rachować było można, ona jedna