Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 067.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Albo to na Rusi wojen nie ma? — spytała Zdana nieśmiało.
— Ale nie takie, jak wasze! — odparła Spytkowa. — Potłuką się czasem Waragi z naszémi, porzną na polu, a nam niewiastom co do tego! Wyjdą za gród, wyciągną na doliny, w zamkach spokojnie.
Nikt nie przerywał Spytkowéj, gdy Zdana, która się była wychyliła do ciemnéj komory, nagle krzyknęła wielkim głosem.
Zerwały się wszystkie wtórując.
Na gródku gwar się jakiś wszczynał. Przez szczeliny ścian komory przeglądało światło wielkie, blizkie, czerwone — widać było jakby iskry przelatujące.
— Gore! gore! — wołała Zdana.
Wszystkie się ku drzwiom cisnąć zaczęły z krzykiem...
— Ogień! gore!
Coraz rosnąca wzmagała się wrzawa.
Gorzało w istocie na horodyszczu, podpalone ręką złych ludzi płonęły szopy, a że wszystkie budowle dachami się łączyły z sobą i wiatr płomień niósł na dworce, pożar groził grodzisku, pomostom i ostrokołom, które całą stanowiły obronę.
Czerń, która pod wałami zaczajona leżała, rachowała na tę chwilę popłochu i z okrzykiem rzuciła się ku okopom.