Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 070.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Namiot Masława widać było jak na dłoni. Tu konie uzdano, ludzie się kupili pospiesznie, robiono coś około samego namiotu, jak gdyby go zwijać miano. Wybiegali zeń ludzie jedni, przyjeżdżali czwałem drudzy... Nawoływano i trąbiono w rogi.
Kupy ludzi, wczoraj rozpierzchłe bez ładu zbierały się, ustawiały. Krzyki i odgrażania się ustały, cała ta ciżba jakiemś przygotowaniem pilném była zajęta. Ci nawet co pod samém horodyszczem całą noc przesiedzieli, rozeszli się od pogaszonych ognisk precz i z gromadami w dolinie połączyli.
Nad wieczorem i nocną porą przed ulewą, Sobek słyszał i podpatrzył, że przy ogniach na nowo hacie i mosty na rzeczce i trzęsawiskach naprawiać zaczęto — teraz dano znać Belinie, że robotę porzucono i ludzie ztamtąd także odciągnęli.
Co miało znaczyć to zbieranie się nagłe w dolinie, ruch niespokojny, zapomnienie nadewszystko o grodku zagrożonym, nikt sobie wytłumaczyć nie umiał. Jedni widzieli w tém cud zapowiedziany, drudzy lękali się napaści nowéj, z większym ładem i siłą przygotowanéj.
Niezrozumiałe te ruchy tém straszniejszémi się wydawały.
Gdy słońce weszło, namiot Masława ściągnięty już był i na wóz rzucony. Sam on w stroju