Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 093.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Z tych gromad tak licznych nie zostało nic — oprócz tych, których w ucieczce pozabijano. Prusacy pierwsi spróbowawszy z wrzaskiem się rzucić przeciw mężom żelaznym, odparci, pierzchli całym oddziałem — i nie powrócili więcéj. Wielu z nich potopiło się w rzeczce wezbranéj, pogrzęzło na trzęsawisku, z którego dobyć się nie mogąc, pomordowani zostali.
Ze strony Kaźmirza jeden téż prawie całym nie został, ranni, potłuczeni, krwawi byli wszyscy, ale nie zginął żaden. Broniły ich pancerze i tarcze. Zsiadali teraz z koni, dzidy połamane wbijając w ziemię, a hełmy ciężkie zdejmując z czoła.
Wszebor ujrzawszy tego pana, którego był towarzyszem w pierwszych latach, późniéj dworzaninem i sługą, rzuciwszy konia, radośnie pobiegł ku niemu. — Na twarzy jego malowało się szczęście i nieopisane wesele. Dla niego zjawienie się króla, było, jakby zapewnieniem zwycięztwa! Kaźmirz zdala już zdawał się go poznawać, gdy Wszebor do nóg siedzącemu jeszcze na koniu przypadł z okrzykiem, obejmując je.
— Tyżeś to, miłościwy panie! — A co za dzień szczęśliwy!
Wzruszenie mu mowę odjęło, zakończył okrzykiem radosnym.
Nadbiegali już Mszczuj, Kaniowa, nareszcie Toporczyk, szczególniéj Kaźmirzowi ulubiony,