Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 094.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wszyscy z wołaniem wielkiém, z radością niezmierną, z twarzami jasnemi, obstępując go, chwytając za ręce, wykrzykując...
— A witajże nam! witaj! miły hospodynie nasz!
Kaźmirz słysząc i widząc te oznaki wesela, zarumienił się wzruszony, łza mu się zakręciła w oku, ręce rozpostarł.
— Witajcie, witajcie dzieci moje! — zawołał. Daj Boże, aby dzień ten, istotnie lepsze nam i królestwu temu zwiastował. Amen...
— Panie! ty jesteś z nami! — w uniesieniu krzyczał Toporczyk — ty z nami i szczęście będzie z nami. Ciebie nam brakło! Wszystko ginęło bez pana i głowy! Teraz się zmieniło wszystko, powrócą dni dobre!
— Daj Boże — ale nie rychło! dorobić się ich musiemy! — rzekł Kaźmirz poważnie. — Wszystko w Bożéj mocy...
Okrzyki i wrzawa nie ustawały. Radość zdawała się i była powszechną, choć, ktoby się pilniéj wpatrzył w twarze tych, co Kaźmirza otaczali a do serc ich zajrzał, zobaczyłby tam razem trwogę, zgryzoty i nieufność.
Część tych, co się teraz do króla garnęli, miała na sumieniu jego wygnanie; obawiali się zemsty pana i nieprzyjaciół swoich, pamiętali swe winy i nie wierzyli, aby król młody miał o nich zapomnieć. W samym obozie Kaźmirza, na zamku