Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 101.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

król z pokorą i skromnością wielką, niemal z boleścią. Mimowoli na myśl mu przychodziła ta noc straszna, gdy z pod ojców swych dachu, jak zbieg i tułacz, gnany przez własne dzieci, uchodzić musiał z sercem ściśniętém.
Nie jedno czoło, z tych co się przed nim schylało, rumieniło się także téj przeszłości wspomnieniem.
Po chwili król zobaczywszy namiot swój rozbity i wiernego sługę Grzegorza[1] u drzwi jego, wymknął się z pośrodka otaczających, wszedł do namiotu i nim zasłona za nim zapadła, widzieli stojący w pobliżu jak padł na kolana, Bogu dziękując.
Na straży pańskiego namiotu stanął mąż, na którego wszystkich się oczy zwracały, który się jak znajomym dawnym uśmiechał wielu i do niego przychodzili téż witać się starsi nawet, choć podżyły już człek, cale niepocześnie wyglądał. Był to Grzegórz, wierny sługa pański od dzieciństwa. Siwiejący już teraz, pamiętał na dworze dawne czasy, niegdyś Kaźmirzowi był niańką, pierwszy go sadzał na konia, łuk mu chłopięcy naciągał, strzelać uczył, mały mieczyk przypasywał, ptaki dlań hodował.
Przywiązał się do królewica jak do własnego dziecięcia i już go nie opuścił. Człek to był prosty,

  1. Grzegórz wspomniany u Długosza.