Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 104.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przyłączyły się w drodze, zasłyszawszy o przybyciu pana.
O kiju z przewiązaną głową, stał tu téż i Spytek, nieco podleczony z ciężkich ran swoich, któremu wśród dawnych nieprzyjaciół ciężko się obracać było; tym bowiem, co go uratowali, Trepce i królewskim zwolennikom, pamiętał stary — własne swe winy.
Wojewoda Topór ściskał syna po długiém niewidzeniu, opłakawszy już zgon jego. Janko należał do tych, co niegdy odepchnięci od dworu, teraz poszli szukać króla po krajach niemieckich i umieli go skłonić, znaglić do powrotu.
Chwili téj szczęśliwej brakło tylko, ażeby nad nią świeciło jutro równie szczęśliwe, i nie groziła jéj zmiana. Cieszyli się wszyscy, a wśród radości zasępiały czoła trwogą — co jutro będzie?
Przyjaciół i nieprzyjaciół Belina na horodyszcze dla spoczynku zapraszał, choć nie bardzo ich miał czém ugościć. — Ciągnęli z nim niektórzy, inni woleli zostać po namiotach przy królu.
Wprzódy jeszcze, nim gospodarz sprosił gości, Sobek jakiemś przeczuciem wiedziony, przybiegł tu szukać swojego starego pana, choć w orszaku króla, przeciw któremu zawinił wiele, trudno się go było spodziewać. Nie omyliło go przeczucie, Spytek stał sam jeden prawie z wozu zlazłszy, gdy bartnik do nóg mu upadł i natychmiast naglić począł, aby szedł do żony i córki.