Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 107.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wów, chichotania i bieganiny. Zapomniano o wczorajszéj trwodze śmiertelnéj, nie myślano o jutrze, porządku, nawet powaga gospodyni utrzymać ich nie mogła. Wyrywało się z pod jéj panowania całe to niewieście kółko jéj podwładne, które wprzódy tak potulnie się do niéj garnęło.
Spytkowa zarumieniona, rozogniona, spragniona rozpytywania i rozpowiadania, nie mając mężczyzn, z któremiby rozmowę wolała — zwracała się do płci swéj — zatrzymując z kolei wyrywające się jéj dziewczęta.
Żadnego jakoś przeczucia nie miała, aby mąż jéj miał być tak blizko. Wiedziała od Sobka, że żył, lecz smutne jéj przychodziły myśli, stary, porąbany, wśród niewygód obozowych, mógł umrzeć. Była prawie pewną, że go to spotkać musiało. Sobek obszernie jéj rozpowiadał jak straszliwie był rannym, jak leżał bezwładny, nie spodziewała się wcale, aby mógł przybyć z tém rycerstwem, a dowiedziawszy się o królu, któremu Spytek się naraził, tém mniéj go tu przewidywała.
Na horodyszczu oczekiwano przybycia gości, niewiasty gotowały się witać, pytać — znaleść przyjaciół, krewnych i znajomych. — Z tą myślą i Marta Spytkowa, jak mogła, przystroiła się najpiękniéj. Sama Kasi zaplótłszy kosy i wybrawszy suknię, jej kazała swe czarne pod czepiec biały poukładać włosy i pomagać sobie do ubrania. — Dobyto suknie ocalone, klejnoty, łańcuch na szyję,