Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 116.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dnych, sierot szukających pana swojego, który uciekał przed niemi.
— A jakżeście go znaleźli? — wtrącił Lasota.
— Jak? cudem istnym! — rzekł Topor wzdychając — nadziejęśmy już byli prawie stracili. — Jednego wieczora gdyśmy w maleńkim klasztorze Benedyktynów na noc przyjęci, za stołem siedzieli pomiędzy innemi pielgrzymami, przybyły z Leodium mnich począł braciom swym opowiadać o pobożnym młodzianie, który od niedawna tam z Salfeldu przysłany, naukom się oddawał. A miał być, jak głoszono, możnego, bodaj królewskiego rodu, z cesarskim Ottonów szczepem spokrewniony, chociaż nazwisko jego tajono skrzętnie.
Tknęło nas, słuchając jakoby zrządzenie Boże, iż ta powieść mnisza, skazówką dla nas z nieba zesłaną być mogła. Nazajutrz, nie mówiąc nic nikomu, puściliśmy się w drogę do Leodium, jako wędrowcy, a po długiém i utrapioném błąkaniu się na niebezpiecznych gościńcach, wreszcie zastukaliśmy do klasztoru przy kościele Ś. Jakóba.
Wiedziono nas tedy do opata Olbert’a, który badał nas o cel podróży, a gdyśmy mu rzekli iż ciekawość i pobożność prowadzi nas do miejsc świętych, przyjąć w klasztorze rozkazał.
Już w podwórzec wjeżdżając zaledwie, los zdarzył, iż niektórzy z naszych, sami niepostrzeżeni, poznali sługę królewskiego Grzegorza, który przy nim był od dzieciństwa, zatem pewniśmy