Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 118.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

spustoszonemi kościoły, w których dziki zwierz ma legowiska, nad rycerstwem twém na rzeź wydaném, nad łzami i krwią, które płyną niepomszczone. Błagamy cię, wróć do nas, bądź panem naszym.
Królewiczowi z oczu łzy pociekły, i rzekł głosem wzruszonym.
— Stało się to z wami, na coście zasłużyli zdradą względem matki méj i mnie samego. Krew królów waszych wygnaliście sami... Dajcie mi spokojnie dokonać żywota mego. Zrzekłem się na zawsze korony ziemskiéj, abym niebieską pozyskał. W ciszy, na służbie Bożéj żyć chcę tylko...
A gdy się posunął, jakby odchodzić chciał, myśmy na klęczkach zaparli mu drogę i iść nie dali...
— Jeżeli nie nas, dzieci twoje, ratuj wiarę chrześcijańską, panie miłościwy — zawołałem ręce wyciągając ku niemu — wiarę, którą dziad i pradziad twój zaszczepili krwią swoją, a którą ty strzedz i pielęgnować obowiązany jesteś. Nie do zakonnéj ciszy narodziłeś się panie, ale do sądu, do rządu, do walki. Kraj nieszczęśliwy ręce wyciąga ku tobie — ratuj! zginiemy bez ciebie...
— Ratuj! — zawołali za mną wszyscy — obejmując nogi jego.
Płacz nam mowę przerywał, ale i królewicz i mnisi przytomni płakali także. Kaźmirz na zaklęcia i prośby odpowiadał ciągle.