Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 132.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dliwiając grzechy dawne. Patrzano w oczy nowemu panu, usiłowano go odgadnąć, nikt się tém pochwalić nie mógł.
Milczący, zamknięty w sobie był król młody, o przeszłości mówić nie lubił, chciał o niéj zapomniéć, dla wszystkich równie przystępny, nikomu serca nie otwierał. Obyczaj niemal zachowywał zakonny, obchodził się małém. Przed bitwą Topor i ci co mu towarzyszyli z Leodjum, wątpili zrazu ażali się w nim wojenny duch obudzi. Zawiedli się na tém. W pierwszéj chwili, rozpoczęcia walki, Kaźmirz stał, jakby nierozbudzony, zdumiony, niepewien co pocznie. Gdy się rycerstwo puściło, zachrzęszczały zbroje, miecze zabłysły, zwarły pierwsze szeregi, rumieniec wystąpił mu na twarz bladą, zapłonęło oko, dobył z pochew Bolesławowski miecz, i już powstrzymać go nie było można, Grzegorz i starszyzna własnemi piersiami zasłaniać go musieli, tak nieopatrznie narażał się na niebezpieczeństwo.
Z téj bitwy wyszedł rycerzem, odebrawszy w niéj chrzest krwi i zwycięztwa. Od téj godziny poznać go było trudno, tak rycerz i wojak, zatarł w nim dawnego mnicha. Patrzano nań z poszanowaniem, ciekawością, trwogą, bo nikt nie znał bliżéj tego pana, nawet ci co z nim za młodu bywali, jak Toporczyk co się zwał przyjacielem, i w każdéj godzinie przystęp miał doń wolny. Kilka lat wygnania i zamknięcia w murach, zmie-