Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 144.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ojcu w pomoc dodanemu, na horodyszczu przy piękném dziewczęciu kazano siedziéć. Tomko mógł korzystać z czasu i ubiedz go u ojca. Co miał począć nie wiedział Doliwa, powstawszy z ławy, ręce łamał i z głową spuszczoną chodził długo, nim mu na myśl przyszło matki się poradzić. Ku wyżkom się więc skierował, jednéj z dziewcząt służebnych uprosiwszy by wywołała Spytkowę.
Trochę przelękła wybiegła zaraz Marta. Ciemno już na wyżkach było, poznała jednak po głosie Wszebora.
— Co wam jest? — zawołała — i co najlepszego czynicie? O téj porze na rozmowę zwać, nuż kto podpatrzy, co pomyślą ludzie?
Wszebor do kolan się jéj chylił i ręce całował.
— Dobra pani — rzekł — radźcie mi, jak matka! radźcie jak królowa... Jutro na wojnę idziemy... Mamli iść a was tu zostawić z Tomkiem, aby Kasię zaswatał? Gdy ją stracę świat i życie mi nie miłe...
— Cóż począć? chcecie iść? — spytała Marta.
— Dla króla muszę, muszę dla siebie sam; rana tak jak zgojona, zostać mi się nie godzi.
Pomyślała nieco Marta i w ręce z lekka uderzyła.
— Macie łaski u pana? — rzekła — czemu jego w swaty nie poprosicie. Spytek go się lęka, bo ma coś na sumieniu przeciw niemu. Gdy go król poprosi, nie odmówi.