Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 145.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Słysząc to Wszebor, do nóg upadł Spytkowej, a nim na nowo mówić zaczęła, pędem z wyżek się stoczył.
Ze starym Grzegorzem dawną miał i dobrą znajomość, znał go sługa pański, jako wiernego królowi. Ku niemu wprost popędził Doliwa, chwili nie było do stracenia. Grzegórz zbroje do podróży opatrywał i czyścił, a że pora późna była ździwił się odwiedzinom...
— Do pana miłościwego mi potrzeba — odezwał się przypadając doń Wszebor.
— Ciemna noc! jutro rano w pochód idziemy, nie pora! — rzekł głową potrząsając stary.
— Ja go dziś jeszcze widzieć muszę! — odezwał się Doliwa. — Zlitujcie się wy nademną. Nie wezmę czasu długo, bylem mu do nóg mógł paść i dwa słowa rzec...
Nic nie mówiąc ręką dał znać Grzegórz aby czekał, a sam wszedł do izby. Nie trwało długo, drzwi się otworzyły i Wszeborowi dał znak stróż wierny do wnijścia.
Król sam jeden był, stał u ogniska dogasającego, od którego się ku przychodzącemu odwrócił.
Doliwa, który ani zmilczeć, ni ścierpeić, ni wyczekać nie umiał, przystąpiwszy do króla, padł u nóg jego i ranę obnażając przed nim zawołał, ręce złożywszy.