Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 150.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Macie córkę... prosi o nią król dla Wszebora.
Doliwa pochylił się milczący do ręki starego, który mu ją usunął.
— Nie mam ja nic przeciw Doliwie — począł — choć Spytkowéj córce, jedynaczce, należałoby się więcéj niż on. I kneź by przystał, a no, wola królewska niech się stanie... Będzie ją miał.
Doliwa dziękował milczący, gdy stary, ciągnął już daléj coraz się rozgrzéwając.
— Powiedzcie królowi, że to czynię dla niego, bo chcę aby mi wrócił serce, tylko dla niego to czynię... rozumiecie!
— Zatem król ma słowo wasze? — zapytał Trepka.
Zamiast odpowiedzi, skinął Spytek na sługę. Niech tu przyjdzie Marta z córką...
Wszebor, który stał szczęśliwy nad miarę, spojrzawszy na starego leżącego z głową podniesioną do góry, i mierzącego go okiem pełném złości stłumionéj, poczuł także w piersi zaród gniewu i dumy obrażonéj. Nie czas było się waśnić, ścierpiéć musiał.
Sobek pobiegł, Trepka i Doliwa milczeli, Spytek stękał tylko i wstrząsał się czasami, jakby wewnątrz walczyć musiał z sobą. Czekali tak, gdy chód dwóch niewiast posłyszeli, i we drzwi weszła z promieniejącemi zwycięztwem oczyma Marta, ciągnąc bladą i wylękłą Kasię, ta spo-