Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 155.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ci co zasnęli w zimie, obudzili się przestraszeni strumykami, które mruczały torując sobie wszędzie drogi, nurtując zawiane śnieżne kupy; ku południowi czerniały płaty ogromne, wieczorem lód tylko kruchy gdzie niegdzie się trzymał. Zieleniejące trawy i zboża wyszły z pod zimowego okrycia. W powietrzu czuć było wiosnę, ziemię woniejącą, nabrzmiałe pączki, ciepły dészcz i parujące wody. Ponad brzegami rzek stały jeziora, na rzekach piętrzyły się nazajutrz pokruszone lody i uparte ściskały się broniąc potędze ciepła i słońca. Ci co wczoraj w odwilż nie w wiosnę wierzyli, musieli przyjąć zwycięzką... Bocian ją niósł na skrzydłach, skowronek śpiewał w obłokach, wierzba witała aksamitnemi pączkami, wilcze łyko kwiatki różowemi, niebo szatą lazurową.
I stała się z dnia na dzień wiosna, nie ta spokojna i wonna, co późniéj przychodzi goić rany, poszarpaną okrywać ziemię, zasiewać kwiaty i świecić słonkiem gorącém a polewać łzami ciepłemi, ale wiosna wojownicza, która ze starą zimą bierze się za bary i walczy, póki jéj nie zwojuje.
Wiatr gorący leciał górą w obłokach poszarpanych, grad sypał szklannemi grochy, huczało w niebiosach, szumiało na ziemi, pędziły rozhukane wody, szamotały się lody rozmiękłe, piaski zalewały pola, strumienie zrywały posiewy, burza łamała drzewa. Straszna to była wiosna co wio-