Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 156.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

snę zieloną poprzedza; zwierz się krył, człowiek zamykał, ptastwo zawcześni goście, mdlało od zimna i głodu.
Takiego wieczoru młodéj wiosny, śród burzy co się mieniała z pogodą co chwila, nad Wisłą ostatnie słońca promienie, ozłacały pobojowisko.
Jak spojrzéć ponad wylanemi szeroko wodami ludzi gromady i trupa wały nieruchome zalegały. Na wzgórzu z jednéj strony obóz widać było niemal pusty, u stóp jego na łące i polach walka długa zostawiła po sobie straszne piętna śmierci i zniszczenia. W dali na lewo kupy rozpierzchłe uciekały z krzykiem i trwogą, konni rycerze gonili.
Gdzieniegdzie bój zawzięty trwał jeszcze. Za uchodzącym Masławem, któremu hełm spadł z głowy a czerwone włosy wiatr rozwiewał, gonił zajadle Wszebor. Czasem się odwracał zbiegający, koń mu ustawał, towarzysze go opuścili. Zostało ich dwu tylko, pokonany mazur i zwycięztwem zagrzany Doliwa... Lewą nogę z ostrogą wpił koniowi w brzuch i naglił go do biegu. Siwy ostatnich sił dobywał, coraz bliżéj dosięgając uchodzącego. Mieli się zewrzéć w boju na śmierć lub życie, gdy z zarośli wypadła garść ludzi, co się tam zaczaiła i w pomoc przyszła uchodzącemu mazurowi.
Sam jeden znalazł się Wszebor naprzeciw kilkunastu.