Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 157.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Uciekający stanął, ścigający się zawahał, potrzeba było zmienić teraz kierunek, Masław pędził na niego ze swemi, korzystając z przewagi. Wszebor uchodzić musiał, pokraśniała mu twarz, zabłysły oczy.
— Uciekać przed zwyciężonym, pobitym, przed zdrajcą! uciekać aby ocalić życie!...
Obejrzał się dokoła, ze swoich nie widać było nikogo, pędzili będących w rozsypce, rozpierzchli się za niemi, był sam...
Trzeba więc było albo dać życie, lub ocalić je sromotą!
— Przed Masławem! uciekać...
Nie sam jeden wściekły klęską mazur pędził ku niemu, niespodziany posiłek go otaczał, godzili całą kupą.
Wszebor miał złamaną dzidę w ręku, tarcz wisiała u boku pogięta, pancerz był pokłuty, siły całodziennym bojem się wyczerpały.
O kilkanaście kroków z za urwiska wychylił się Belina z kilką ludźmi i patrzał... Serce mu uderzyło zemstą.
Masław miał teraz za niego ukarać Wszebora. Na to dosyć było ażeby Tomko się cofnął i w pomoc mu nie spieszył... Doliwa padłby z rąk mazurów, a narzeczona wolną została...
Błyskiem myśl czarna przebiegła mu po głowie i kolnęło go w serce. Niech ginie ten co ci ją chciał odebrać... Niech ginie!