Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 158.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wszebor się oglądał stając, ażali mu los nie ześle posiłku. Zobaczył stojącego nieruchomie Tomka i rzekł w duchu:
— Ten mnie raczéj dobije, niż ocali.
Belina stał a czuł jak mu się krew przelewała w żyłach, burząc i kipiąc, i po głowie chodziło:
— Niech ginie!
Masław już z kupką swych ludzi natrzéć miał na Wszebora. Wtém z oczów Tomka czarna i krwawa spadła zasłona, stało się jasno w jego sercu, lepszém uczuciem pierś się zagrzała, i rzucił się w pomoc ze swemi, wołając: „Za mną!“
Mazury już otoczyli byli Doliwę i kłuli pod nim konia, nie mogąc jeszcze obraniającego się złomkiem dzidy dosięgnąć, gdy gromem i burzą padł na nich Tomko... Masław, który już godził w przeciwnika, sam pchnięty żelazem, cofnął się, gromadka jego pierzchnęła natychmiast. Wszebor był ocalony, ale ranny z konia się zsunął na ziemię.
Działo się to na krańcu pobojowiska, w miejscu gdzie jeszcze uchodzący prusacy i pomorcy, pochwycić ich mogli lub dobić, spiesznie ztąd ku swoim garnąć się było potrzeba.
Belina z konia zsiadł z pomocą dwu zbrojnych, których miał ze sobą, Doliwę podniósłszy, znowu go na koń posadził... Milczał ocucony Wszebor, lecz oczyma wodził po swym zbawcy, jakby nie wierzył że jego widział przy sobie. Belina téż nie rzekł doń słowa, wskazał ręką ku obozowi.