Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 172.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wielkim, strasznym, dzikim głosem, a w puszczy odpowiedziało jéj echo, dziksze jeszcze raz i drugi. Wilki pierzchnęły oba, krucy odlecieli... Posiadali daléj, stara szła, przyglądając się trupowi.
Zbliżyła się pod sam pień drzewa, postawiła kij, siadła, ręce dwie na kolanach oparła, w dłonie ujęła głowę. Smiała się znowu. Śmiała się, a dwie łzy ciekły marszczkami po policzkach do ust i w ustach tonęły.
Gałąź na któréj trup wisiał chrzęszczała, jakby się skarżyła, po co jéj taki ciężar dźwigać każą. Mokremi oczyma stara patrzała na trupa z jednéj, księżyc z drugiéj, wilcy z trzeciéj strony, a noc obwijała świat płaszczem czarnym...
Zciemniało... Stara głowę kołysała znowu, a z ust do których tyle łez nabiegło, dobył się cichy śpiew, jaki matki nad kołyską nucą, gdy niemowlę usypiają... Śpiewała długo, patrzała w górę i płakała, aż w piersi tchu zabrakło, w powiekach łez...
Siedziała niema, bez ruchu, ale oczy miała w niego wlepione... W tem w borach zaszumiało zdaleka, wicher król przybywał. Czarne chmurki po niebie go niosły. Uradowała mu się stara i oczy jéj zaświeciły.
Zaszumiało w dolinie, trup się poruszył i zwijać zaczął. Kręcił nim wicher tak iż korona spadła, włosy się rozwiały, poły siermięgi rozeszły szeroko, był to taniec śmierci wisielca. I stara pa-